Lech Poznań w ostatnich latach jest znany ze sprowadzania wspaniałych napastników. Robert Lewandowski, Artjoms Rudnevs, Christian Gytkjaer czy obecny kapitan Kolejorza Mikael Ishak, to przykłady wybitnych golleadorów, którzy w ostatnich latach trafiali na Bułgarską. Przez 15 ostatnich sezonów aż 4 razy korona króla strzelców w Ekstraklasie trafiała w ręce lechitów. Zaczęło się od Roberta Lewandowskiego w 2010 roku (18 bramek), dwa lata później statuetka najlepszego strzelca powędrowała w ręce łotewskiego egzekutora Artjomsa Rudnevsa (22 gole). W 2017 roku wraz z Marco Paixao najwięcej razy piłkę do siatki rywala w naszej lidze posyłał Marcin Robak (18 trafień). Ostatnim do tej pory królem strzelców w barwach Kolejorza został w 2020 roku obecny napastnik Venezii Christian Gytkjaer. Mikael Ishak mimo wielu trafień nie mógł jeszcze świętować zdobycia tej prestiżowej nagrody. Kto wie, może ten sezon będzie dla niego szczęśliwy (obecnie prowadzi w klasyfikacji wraz z Jesusem Imazem i Benjaminem Kallmanem).

Na tak zwane „jedynki” w Poznaniu nie narzekano. Jednak gdy tylko brakowało podstawowego strzelca, Kolejorz miewał ogromne problemy ze strzelaniem bramek, co negatywnie wpływało na pozycję „wielkopolskiej lokomotywy” w ligowej tabeli. Klątwa zmienników trwała w najlepsze. Rezerwowi napastnicy nie potrafili zagwarantować odpowiednich zdobyczy bramkowych i ich przygody z poznańską drużyną kończyły się bardzo szybko. Prześledźmy kilku napastników, którzy w Lechu nie zaprezentowali się z dobrej strony. 

Fot. Rafał Milkowski / Ekstraklasowe Przemyślenia

Denis Thomalla

O tym zawodniku kibice Lecha z pewnością nie zapomnieli. Niemiecki napastnik trafił do Lecha w 2015 roku, tuż po mistrzowskim sezonie. Mimo wspaniałego debiutu (strzelona bramka w el. Ligi Mistrzów przeciwko FK Sarajewo), Thomalla nie został kluczowym zawodnikiem Lecha. Oprócz debiutanckiego trafienia, na listę strzelców wpisał się jeszcze tylko raz – w 4. rundzie el. Ligi Europy w meczu domowym z węgierskim Videotonem. W Ekstraklasie Niemcowi kompletnie nie szło. Marnował sytuację za sytuacją i bardzo szybko stał się pośmiewiskiem wśród poznańskich kibiców.

W styczniu 2016 roku odszedł do Heidenheim, najpierw na wypożyczenie, a pół roku później niemiecki zespół zdecydował się go wykupić. U naszych zachodnich sąsiadów Thomalla odnalazł swoje miejsce na Ziemi. Z biegiem czasu były lechita, został przestawiony z ataku do środka pola. W sezonie 22/23 wywalczył z kolegami z zespołu awans do Bundesligi, (i to z pierwszego miejsca!) a rok później jego zespół zajął 8 miejsce w Bundeslidze, które przyniosło możliwość gry w europejskich pucharach. Dopiero w styczniu tego roku zawodnik opuścił szeregi Heidenheim i udał się na Cypr, aby reprezentować barwy AEL-u Limassol.

 

Nicki Bille Nielsen

Człowiek, który w polskich mediach po odejściu z Lecha pojawiał się nie raz, chociaż ani razu nie pisano o nim w pozytywnych słowach i wcale nie odnoszono się do jego poczynań boiskowych. Piłkarz obieżyświat. W ciągu swojej kariery zwiedził Hiszpanię, Włochy, Danię, Norwegię, Francję, Grecję i rzecz jasna naszą Polskę. Do Lecha przyszedł pod koniec stycznia 2016 roku i miał wypełnić lukę na szpicy w zespole Jana Urbana po odejściu Denisa Thomalli i kontuzji Marcina Robaka.

Debiut podobnie jak w przypadku niemieckiego napastnika miał obiecujący. Najpierw przejął numer po Kasprze Hamalainenie, który w Poznaniu został znienawidzony po odejściu do warszawskiej Legii. Potem w wywiadzie dla klubowych mediów zdradził, jak bardzo nienawidzi stołecznego zespołu, a w premierowym meczu z Bruk Bet Termalicą Niecieczą strzelił bramkę i przyczynił się do zwycięstwa Kolejorza 5-2. Potem kibice słyszeli o nim w zasadzie tylko wtedy, gdy czytali raport o zawodnikach kontuzjowanych czy też kiedy rozmawiali ze znajomymi, którzy spędzali wieczory w poznańskich klubach. Duńczyk łącznie w Polsce zagrał w 43 spotkaniach, w których zdobył zaledwie 8 bramek, nie mniej fani Ekstraklasy na długo będą pamiętać o popularnym Nickim, który zapewne nadal codziennie rano pije kawę nienawiści do Legii Warszawa.

 

Dioni

Kiedy w Ekstraklasie rozpoczęła się moda na ściąganie zawodników z niższych lig hiszpańskich, wszyscy chcieli mieć swojego Carlitosa. Swoich skautów na półwysep Iberyjski wysłał również Lech. Tam znaleziony został Dioni, a w zasadzie Dionisio Emanuel Villalba Rojano. Prawdziwa hiszpańska armata do strzelania goli. W CF Fuenlabradzie w 82 spotkaniach zdobył 47 bramek. Na papierze wydawało się, że Lech znalazł prawdziwego snajpera, ale jak dobrze wiemy – papier przyjmie wszystko. Rzeczywistość okazała się brutalna. Hiszpan na polskich boiskach nie strzelił żadnej bramki, a okazję do tego miał nawet w rezerwach Lecha. Pół roku i koniec. Dioni naszej ligi nie zawojował, ale w Hiszpani ciągle radzi sobie znakomicie. W obecnym sezonie ma statystycznie udział, w co trzeciej bramce Malagi, a łącznie na boiskach we własnej ojczyźnie zdobył prawie 200 bramek

 

Timur Zhamaletdinov

Wschodząca gwiazda rosyjskiego futbolu. W rezerwach CSKA Moskwa strzelał jak na zawołanie, co poskutkowało wejściem do pierwszego zespołu. Obniżka formy Timura i wysokie aspiracje rosyjskiej drużyny spowodowały jednak możliwość wypożyczenia wartego wtedy ponad milion euro napastnika. Lech z tej okazji skorzystał. W Polsce wszyscy byli pod wrażeniem, obiecywali sobie bardzo dużo po Rosjaninie, a jedynym problemem jaki miał z nim występować, to kłopot z poprawną wymową jego nazwiska. Na szczęście polscy komentatorzy nie musieli  „łamać sobie języka” zbyt często, bo Zhamaletdinov w Polsce strzelił zaledwie 5 bramek, z czego większość zanotował w rezerwach Kolejorza. Po pobycie w Polsce błąkał się już tylko po słabszych rosyjskich drużynach, a  obecnie występuję w kazachskiej Premier Lidze.

 

Nika Kacharava

Walka na 3 frontach – odwieczny problem polskiej piłki. Z tym właśnie kłopotem mierzył się w 2020 roku Lech. Rozwiązaniem takiego problemu jest oczywiście posiadanie szerokiej kadry. Co prawda Lech nie zmontował takowej na tamten czas, ale mimo to, Mikael Ishak miał swojego zastępcę w postaci Niki Kacharavy. Prawie dwumetrowy Gruzin wydawał się sensownym wzmocnieniem. Polscy kibice znali go doskonale z naszej ligi.

W sezonie 17/18 reprezentował barwy kieleckiej Korony (i to w jakim stylu!). W ciągu całego sezonu strzelił dla Złocisto-Krwistych 9 bramek, a do tego dołożył 8 kluczowych podań. Takiego wyczynu w Kolejorzu już nie powtórzył. Gdy tylko zakładał koszulkę z herbem Lecha, wyglądał fatalnie. Jednak pobyt w Lechu, Kacharava zapamięta pozytywnie. Gruzin bowiem miał okazję zagrać w Lidze Europy przeciwko Benfice (tak to ten pamiętny mecz, w którym trener Dariusz Żuraw postanowił wystawić rezerwy na Estadio da Luz, aby podstawowy skład był gotowy na piekielnie ciężkie starcie z ostatnim w tabeli Podbeskidziem). 

 

Artur Sobiech

W ostatnich latach to właśnie Sobiech pełnił rolę rezerwowego napastnika. Wybór byłego reprezentanta Polski wydawał się znakomity. Doświadczony gracz, od którego Filip Szymczak będzie się mógł wiele nauczyć, a w momentach słabszej formy czy też kontuzji Mikaela Ishaka  zawodnik, który miał gwarantować jakość w pierwszej jedenastce. Niestety wychowanek chorzowskiego Ruchu w Poznaniu miał pecha do urazów. Chociaż nie nastrzelał zbyt wielu bramek, to w Poznaniu wszyscy zapamiętają tą jedną, wyjątkową, którą Sobiech strzelił we Florencji i dał nadzieję, że Kolejorz jest w stanie wyeliminować Fiorentinę z Ligi Konferencji UEFA.

 

Poszukiwania nowego zmiennika

Fakt, że Lech pragnie pozyskać napastnika na rundę wiosenną, był znany od dawna. Poznańskie wróbelki ćwierkały, że Kolejorz chce wypożyczyć Filipa Szymczaka, który od powrotu z wypożyczenia w GKSie Katowice mocno zawodził. Chętnych na polskiego strzelca nie brakowało. Ostatecznie polski napastnik wylądował w … Katowicach. Wtedy było już oczywiste, że Kolejorz ruszy na zakupy po nowego zastępcę dla Mikaela Ishaka. Poszukiwania były ciężkie z wielu względów. Po pierwsze w zimowym okienku transferowym kluby zawsze mniej chętnie oddają swoich zawodników, po drugie przychodzący zawodnik musiał zaakceptować, że nie będzie miał pewnego miejsca w składzie, a po trzecie działacze Lecha szukali napastnika, który w końcu pokaże, że jako rezerwowa „dziewiątka” będzie w stanie stać się wartością dodaną.

 

Z Los Angeles do Lecha

Po porażce z Lechią w poznańskich gabinetach przyspieszono działania. Zrezygnowano z Aune Hegeboo. Norweski napastnik był podobno opcją numer 1 dla Lecha, ale Kolejorz nie dogadał się z Brann. Na Bułgarską trafił więc Mario Gonzalez.

Hiszpan trafia do Polski z samego Los Angeles, a dokładnie z Los Angeles FC. Gonzalez nie miał szans na grę w drużynie z MLS. Trudno się dziwić, bo głównym napastnikiem drużyny z Kalifornii jest dobrze znany wszystkim kibicom piłki nożnej, francuski, znakomity strzelec Olivier Giroud. Co ciekawe oprócz Girouda w kadrze zespołu z ligi amerykańskiej można dostrzec nazwisko Hugo Llorisa czy też dobrze znanego nam z boisk Ekstraklasy, byłego zawodnika Wisły Kraków Yawa Yeboaha.

Wracając do nowego nabytku Lecha, Gonzalez w Los Angeles w zasadzie nie grał, łącznie uzbierał jedynie 12 występów i zdobył jedynie jednego gola. Nie oznacza to jednak, że Hiszpan w ostatnim czasie nie grał. Ostatnie pół roku spędził na wypożyczeniu w portugalskim Famalicao, zdobywając tylko dwie bramki. Taki sam dorobek strzelecki zaliczył również w poprzednim zespole (Sporting Gijon), do którego był wypożyczony. W zasadzie 28-latek tylko w dwóch sezonach zdobył więcej niż 10 goli. W sezonie 22/23 w lidze belgijskiej w barwach OH Leuven zanotował 13 trafień. Drugim sezonem, w którym Gonzalez mógł pochwalić się „dwucyfrówką” jest sezon 20/21. Odnotował wtedy rekordowe 14 trafień dla CD Tondeli.

Hiszpan trafia do Poznania na zasadzie wypożyczenia, jest to więc bezpieczna opcja dla Kolejorza. Nie mniej wszyscy w Wielkopolsce liczą, że Hiszpan odpali i pomoże Lechowi w zdobyciu Mistrzostwa Polski.

Pytanie nasuwa się natomiast jedno. Czy Mario Gonzalez przełamie klątwę rezerwowego napastnika w Lechu? Pierwszą okazję, by pokazać się z dobrej strony w niebiesko-białych barwach Gonzalez będzie miał już dzisiaj. Hitowe starcie Lecha z Rakowem o 20.30!

Fot. Rafał Milkowski / Ekstraklasowe Przemyślenia

Udostępnij

O autorze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *